wtorek, 28 kwietnia 2015

Stracony nie wróci więcej czas

Krótkie pogawędki to nieodłączny rytuał dnia. W sklepie, w drodze do pracy, łotewa. Sama nie wiem, które zło wolę - kiedy ktoś wypuszcza z ust szybki monolog dotyczący życia swojego lub swoich dzieci, czy kiedy wypytuje mnie o moje plany na najbliższą przyszłość.

Zwinnie przemykam przez klatkę schodową, by nie dać się złapać dozorczyni, która na mój widok woła zawsze dawno panienki nie widziałam. Co teraz robi?
Dzisiaj wpadłam na sąsiadkę z drugiego piętra. Krótkie tlenione loczki, twarz psa, który łapkami dotykał w swoim krótkim, psim życiu jedynie poduszki i nie zna zapachu trawy; prostokątna, beżowa kurtka.
- Co u sąsiadeczki? - szczerzy szarobeżowe zęby w szczerym uśmiechu. - Wychodzi za mąż?
- Nie wychodzi.
- Czemu nie wychodzi?
-Jak to czemu nie wychodzi? Bo nie wychodzi.
Wychodzę. Z windy. Szybko.

Każda kobieta o twarzy kanapowego psa, zawsze zwraca się do mnie w trzeciej osobie. To stała, jak singiel z polibudy opowiadający autorskie pseudointelektualne żarty, których nikt nie rozumie. Albo opowiadający od lat tę samą szaloną historię, kiedy najebał się na juwenaliach na pierwszym roku i spotkał dzika w centrum miasta.
Widzisz taka osobę i już wiesz, jak będzie brzmiał jej monolog.

Czasami jeżdżę windą z sąsiadem z czwartego. O każdej porze roku ma wpadające w brudny fiolet, eleganckie spodnie. Siwe włosy, wyłupiaste, błękitne oczy. To jedna z tych osób, którą poznajesz jako starą, więc przez dziesięć, może dwadzieścia lat w ogóle się nie zmienia. Rok po roku jest tak samo stary, jakby całe życie był przed osiemdziesiątką.
Nie wiem jak ma na imię, ale nie pasuje do niego ani Henryk, ani Jan, Marek, Seweryn. Może Lucjan? Albo Leopold. Pasuje do niego imię z literą "L".
Pan Lucjan/Leopold nigdy ze mną nie rozmawia. Jest kulturalny, puszcza mnie pierwszą do windy i nigdy nie zatrzasnął mi przed nosem drzwi od klatki schodowej udając, że mnie nie widzi, jak robią sąsiedzi z mojego pokolenia.
Pan Lucjan/Leopold nigdy o nic nie pyta, nigdy nie mówi o swoich dzieciach. Nawet nie wiem, czy zanim był stary (jeśli kiedyś istniało zanim) miał jakąś kobietę, lub mężczyznę.

- Dzień dobry - ukłoniłam się. Dzień był ciepły, a powietrze pachniało słońcem.
- Dzień dobry. - Odpowiedział lakonicznie, jak zawsze. Po chwili dodał - Nie rozumiem, dlaczego ludzie się spieszą. Życie przecieka im przez palce. Kiedyś też się spieszyłem, a teraz wiem, że nie było trzeba.
Pan o imieniu z literą "L" otwiera mi drzwi od windy, to moje piętro.
- Do widzenia - kłania się i wiesza wzrok na kartce z napisem "Sprzedam szezlong".

Po co się spieszyć? Po co gonić nie widząc słońca, nie czując jego zapachu? Za czym biec bez wytchnienia, bez sensu, bez dziesięciu minut ciszy w towarzystwie najlepszego przyjaciela?

To jedyne, co Pan Lucjan/Leopold powiedział do mnie w ciągu kilku lat. A więcej warte, niż wszystkie rozmowy pod moim domem, od których nie udało mi się uciec.

 (Źródło: pixabay.com)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Radar

Otaczają mnie pajace. A ciocia się dziwi, że latka lecą, a ja ciągle jestem singlem.

Najpierw w środku nocy zadzwonił do mnie Typowy Seba. Nie odebrałam. Spałam.
Olałam to nieodebrane połączenie o 3:53, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że miał być to pijacki bełkot z cyklu souciebie?, jesteśtacha pjjekna i tak dalej.
Herbatka, radyjko, poranny przegląd Internetu w telefonie. Włączam komunikator - 3:58, Typowy Seba: Lubię cię. Uwielbiam twoje focie. Jesteś taka zmysłowa. Ja pierdolę. Uwielbiam, po prostu uwielbiam, kiedy byli faceci piszą do mnie po pijaku. Wyłączam komunikator, idę zrobić sobie śniadanie.

Tego samego dnia, około siedemnastej, siedziałam w kawiarni przy barze.
- Halo?
- Jolka, pamiętasz tego gościa, którego poznałam w klubie? Który zapytał skąd się wzięłam, a ja powiedziałam, że wstałam z fotela?
- Bartek? Ten, z którym pisałaś SMSy, ale nie chciało ci się iść na spotkanie?
- Tak, ten sam. Chyba siedzi pod oknem z jakąś dziewczyną.
- Jak to, przecież on mieszka zupełnie w innym mieście?!

Siedziałam przy barze i piłam kawę. Zobaczyłam Bartka wchodzącego do kawiarni z jakąś brunetką. Jego twarz od razu wydała mi się znajoma i jeszcze miał ze sobą plecak. Pewnie wziął jakieś rzeczy, bo w końcu przyjechał do innego miasta - w myślach zaśmiałam się drętwo, choć nie było to śmieszne. -  Podszedł do baru złożyć zamówienie i wtedy mnie zauważył. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, a on odwrócił wzrok i wrócił do stolika, do brunetki.

Pomyślałam, że przecież nie podejdę do niego i nie powiem czy my aby nie poznaliśmy się w klubie?! Bartek, tak?!
Siedziałam dopijając kawę na sojowym mleku. Obróciłam się do nich twarzą, siedzieli przy stoliku pod oknem. On pił espresso doppio, a ona cappuccino, zagryzane szarlotką na ciepło z gałką waniliowych lodów.
"Ale podobny chłopak do ciebie siedzi na randce w kawiarni. To nie ty?!" - wyślij.
W tym momencie na pół kawiarni zabrzęczała długa melodyjka. Chłopak pod oknem odstawił na spodeczek swoje espresso doppio i wyciągnął z kieszeni telefon. Popatrzył na ekran. Odebrał jak połączenie przechodzące. Spojrzał na mnie.
Rozmawiał maksymalnie 15 sekund. Po jakimś czasie wyszli z kawiarni.
Nigdy nie dowiem się, czy był to Bartek, czy zwykły zbieg okoliczności.

Wieczorem poszłam na siłownie, gdzie spotkałam starego kolegę.
- Jak leci? - Zagadałam, nie wiem po co.
- A spoko. W tygodniu pracuję, w weekendy imprezuję, bzykam laski... albo nie bzykam. - Odpowiedział pewny siebie, napompowany jak balonik z helem. Tyle, że balonik wyglądał jak te różowe z Haną Montaną, sprzedawane po 10 zł na festynach dla dzieci.
Zupełnie nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc szybko ucięłam rozmowę tłumacząc się brakiem czasu. Odwróciłam się w kierunku drzwi.
- Haniu! - zawołał - zajebiście skrojone jeansy - wyszczerzył zęby, aż zrobiło mi się niedobrze.

Wiem. Wiem, że świat jest pełen fajnych facetów. Po prostu mam radar na pajaców. Przyciągam ich jak magnes. Mam napisane na twarzy p o g a d a j m y. Kurwa.


(źródło: juanpipkins.deviantart.com)
Facebook

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Nie, żebym miała coś przeciwko

Niedzielne popołudnie.
Nareszcie wróciła, zapomniana na chwilę, wiosna. Dzieci dokazują, rodzice przekupują je lodami z polewą truskawkową, sami umilają sobie czas zimnym piwem i wielobarwną sałatką z czosnkową grzanką.

W mieście roi się od par. Ona brzydka, on brzydki; ona ładna, on brzydki, ona brzydka, on ładny; oni ładni - pozwalam sobie utworzyć cztery podstawowe kombinacje wśród hetero.
Przyglądam się jednej parze, która sączy mleczne koktajle w kawiarni ukrytej wśród zielonych drzew,  i rozmawia bez zbędnych czułości. Ona brzydka, on 5/10.
Dziewczyna jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Jej szczery uśmiech odsłania krzywe, szarobrązowe zęby, a szczęśliwe małe oczy, odzwierciedlają przeciętność. Twarz obramowują brązowe włosy upięte w koński ogon, z rzadką, prostą, krótką grzywką, przyklejoną do czoła jak znaczek z Janem Pawłem II do prawego, górnego rogu koperty.
W którymś momencie dziewczyna wstaje i idzie zapłacić rachunek. Wraca na miejsce i siorbie z pustej już szklanki.

Przy innym stole zasiada starsza od poprzedniej para. Myślę, że oboje są pod czterdziestkę. Ona 7/10, a jego nie potrafię ocenić, gdyż naburmuszona twarz nie pozwala mi na użycie standardowej skali 1-10. Facet jest tak nieprzyjemny, że nie mam ochoty mu się przyglądać. Mocno gestykuluje, ewidentnie pouczając partnerkę, która ze spokojem go słucha. Jeśli nie męczy swojej kobiety fizycznie, to idę o zakład, że jest podręcznikowym tyranem, zazdrośnikiem, panem co to nie ja.
Odwracam od niego wzrok.

Widzę pary z pieskami, pary z dzieciakami, z dziadkami, z grupką znajomych, można by rzec - spory przekrój różnego rodzaju związków. Przyjemne niedzielne popołudnie.

Po raz kolejny wieszam wzrok na brzyduli, za chwilę spoglądam na tyrana.
Świeci słońce, wieje lekki, ciepły wiaterek, a miasto jest dziś wyjątkowo spokojne.

Rozglądając się na boki, postanawiam przyjrzeć się wreszcie samej sobie.
Jedno jest pewne. Muszę mieć wyjątkowo, WYBITNIE wręcz zjebany charakter, skoro siedzę tutaj sama.


(źródło: www.anhenenhd.com)
Facebook

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wesołych

Zamykam drzwi na dwa zamki. Zdejmuję płaszcz i szpilki, torebkę kładę na toaletce w korytarzu. Zrzucam spódniczkę i zamieniam ją na wygodny dres, pozbywam się złotej biżuterii, rozczesuję włosy. Zaczynam sprzątać czyste mieszkanie. Chowam żelazko, którym prasowałam przed wyjściem koszulę, chowam do zmywarki jeden talerz ze śniadania i jeden kubek po kawie. 

Święta.

- Już wychodzisz, Haniu? - pyta nie mój teść - chyba idziesz do swojego mężczyzny? 
- Może chcesz iść ze mną do Joanny? - pyta tata. - Albo może chcesz pojechać do mnie? Programy w karty?

Napełniam kieliszek białym, wytrawnym winem. Wesołych Świąt, Hanka.

Do samotności trzeba się przyzwyczaić. Jeszcze się przyzwyczajam, powoli, od lat. Mieć to już z głowy, delektować się ulubioną płytą, papierosem, uzupełnianą we własnym tempie lampką. Na trzy piąte. Na dwa. Na dwie ósme.

Czy wolałabym wtulić się w Ciebie, rozciągając się na sofie i komentując idealnie kruchą kaczkę w pomarańczach, która rozpływała się w ustach podczas dzisiejszego obiadu?

Wolałabym. 

- Haniu, jesteśmy wszyscy Pod Szklanym Strusiem, wpadniesz?
Nie miała ochoty na towarzystwo, gwar, rozmowy. Na żarty i zamawianie alkoholu przeciskając się przez dużą kolejkę wstawionych już ludzi. Dzisiaj nie byłabym wodzirejem, żartownisiem, miłą dziewczyną, kompanem do rozmowy.

Odpalam papierosa. Strach rozpycha zaciśnięte dłonie, śpiewa dla mnie Artur Rojek. Polewam mu na trzy piąte.

 (źródło: Pinterest)