poniedziałek, 2 stycznia 2017

Północ

Zbliżała się północ. Niebo mieniło się blaskiem sztucznych ogni. Zielony, czerwony i żółty błysk rozświetlał miasto, a towarzyszący mu huk rozrywał jej głowę, przekrzykując się z dudniącym sercem.

Muszę cię zobaczyć. Muszę cię zobaczyć, Wiktorze.
- Haniu, wszystko dobrze? - zatroskana Jolka chwyciła moją dłoń. Dłoń była zimna, jakbym umarła i czekała na uroczysty pochówek. Być może umarłam, ale przed pogrzebem miałam jeszcze coś do załatwienia.
- W porządku, Jolka. Muszę wyjść, muszę go odnaleźć, rozumiesz? On tam jest, jest w mieście, wiem to, zawsze w Sylwestra przyjeżdżał do miasta. Muszę go odnaleźć, muszę mu powiedzieć. - Majaczyłam jak w malignie.
- Hanka, za dwadzieścia minut północ, wiesz co dzieje się na ulicy? Przeczekaj to, zadzwoń do niego rano, umów się. Załóż tą swoją seksowną, czerwoną miniówkę i stań w jego drzwiach z butelką szampana. Ale zrób to jutro. - Jolka brzmiała trzeźwo, jak na ilość wódki z wodą i limonką, którą wypiła tego wieczora. I w ogóle trzeźwo, jak na Jolkę.
- Jutro Wiktor będzie już w domku nad jeziorem. Albo gdziekolwiek, ale na pewno nie tutaj. Nie mów nikomu gdzie poszłam, w ogóle z nikim o mnie nie rozmawiaj.

Hanka zarzuciła na siebie płaszcz i nim zdążyła go zapiąć, wybiegła na ulicę. Miała na sobie klasyczną małą czarną i samonośne pończochy ze szwem, który doskonale podkreślał jej smukłe nogi. Czółenka na cienkiej szpilce wbijały się w zagłębienia pomiędzy kostką brukową, przez co droga wydawała się dwukrotnie dłuższa. Biegła w rozpiętym płaszczu czując, jak mroźne powietrze szczypie ją w pośladki. Rumieniec pokrył jej policzki, co dodało jej dziewczęcego uroku, a długie włosy, miotane przez wiatr, wyglądały jak z reklamy szamponu do włosów.

Wybiła północ. Ulice wypełniły się ludźmi, którzy przytulali się, pili szampana z gwinta i życzyli sobie wszelkiej pomyślności. Gwar rozmów zagłuszały petardy i szczekanie przestraszonych psów.
Dobiegła pod mieszkanie Wiktora, które od miesięcy stało puste. Wie, bo przejeżdżała pod nim co jakiś czas, zaglądając w okna, jakby miał się w nich, jakimś cudem, ukazać Wiktor. Dziś paliło się w nich światło.

Zobaczyła Wiktora, stojącego na ulicy z dwójką kolegów. Niemal czuła zapach tytoniu Marlboro, zmieszany z perfumami Dior Homme, które nosił zimą. To naprawdę Ty - szepnęła pod nosem.
Było 9 minut po północy. Sztuczne ognie zdawały się dogasać, jak kończąca się świeca. Kolorowe niebo stawało się znów przytłaczająco granatowe, jakby chciało powiedzieć, że gra się skończyła.
Wiktor wszedł do bramy, depcząc najpierw niedopałek, jakby żar miał rozpalić pożar w pogrążonym zimą mieście. Hanka czuła jak topnieje, jak płomień pożądania rozpala jej serce i krocze. Był taki przystojny, taki męski. Jej Wiktor. Tak blisko, a zarazem tak daleko.
Wszyscy trzej mężczyźni zniknęli w bramie, podczas gdy Hanka stała po drugiej stronie ulicy, 20 metrów od nich. Zamarła w bezruchu, sparaliżowana widokiem miłości swojego życia. Zadzwonić domofonem, czy odpuścić? - wahała się - co ja mu właściwie powiem? Cześć, to znowu ja. Nadal cię kocham, przytul mnie?

W oknie zobaczyła sylwetkę Wiktora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz