Byłam z przyjaciółką u niej w pracy, gdzie witała i żegnała się z kolegą buziakiem w policzek. Wszystko gra. Ale kiedy jej kolega chciał dać mi buziaka, cofnęłam się. Może i jestem przewrażliwiona, może mam większą niż inni przestrzeń osobistą, a może nie odczuwam potrzeby wymiany buziaków z obcym facetem.
O dziwo, częściej niż buziaki, dostrzegam wymianę pocałunków francuskich. Albo brzydko i potocznie mówiąc, wymianę śliny. Fuj.
Stoję na parkiecie, a wokół całują się obcy sobie ludzie. Pierwszy z pierwszą, drugi z pierwszą, druga z pierwszym. Piąteczek, poszukiwanie utraconej czułości. Akurat wstali od biurka, akurat nie są na siłowni, akurat w pobliżu nie ma nikogo znajomego - poczujmy się zakochani.
Żadne z nich nie jest gotowe na związek, nie ma czasu, nie ma miejsca na półce w łazience na drugą szczoteczkę. Chcą wolności i pocałunków.
A później żegnam się z kolegą, a on zaczyna mnie całować, jakbyśmy zakochali się po raz pierwszy. Gdyby nie moja dezorientacja, zgięta w kolanie nóżka sama dygnęłaby do góry, unosząc stopę ku niebu.
A tak odeszłam zdezorientowana, nie wiedząc, czy kolega walczy z samotnością, dał ponieść się chwili, czy może marzył o tym o tym od dłuższego czasu. A może, jako samotna kobieta, zwyczajnie sprowokowałam go do tego, by rozdał mi odrobinę weekendowej namiętności?
Weekendowa namiętność. To wszystko, na co nas stać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz