niedziela, 26 lipca 2015

Odpychająca



7:50. Budzi mnie smród palonego przez sąsiada papierosa. Najpierw wypełnia mi nozdrza, po chwili osiada na moich włosach, pościeli i firankach. Nie mija 15 minut, a fala nowego skręta z siana i słomy rozmywa się w atmosferze mojego pokoju. Mieszkam w dyskotece. W sali dla palących. Pod palcami zamiast satynowej pościeli zaczynam czuć lepki, okrągły odcisk szklanki. Nie zdziwiłabym się, gdyby prawa dłoń, wycelowana kiepem w moje okno miała tkwić tam cały dzień, zaś lewa wierciła w sekundowych odstępach czasu dziury w betonie i mojej głowie. Mimo wszystko, dobrze być w domu. Najchętniej bym go dziś nie opuszczała, choć powinnam była w nim zostać wczorajszego wieczora.

Idziemy wszystkie razem potańczyć - rzuciły hasło koleżanki z pracy. Cóż. To idziemy.

Zawsze zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak skoro inne, niektóre nawet bardzo, bardzo brzydkie dziewczyny mają w klubach wzięcie, a ja nie za bardzo. Cieszy mnie święty spokój i nienawidzę pijackiego oddechu obcego, wieszającego się na mnie kolesia, więc nie narzekam. Ale jedno jest pewne - twarzą nie odstraszam, ruchami raczej też nie. Co jest ze mną nie tak?

Ruda, krótkowłosa Kama przyprowadziła ze sobą kumpla - przeciętnego wzrostu, krótko ostrzyżony  dwudziestoparolatek w szarej bluzie, w skrócie - powietrze lub jeszcze jedna ściana w pomieszczeniu. Tańczę niby w kółku, niby na uboczu, trochę sama a jednak zaczepiana puszczaniem oczek przez koleżanki. Otwieram oczy i zauważam jak Kama rozkłada ręce na znak bezradności. Prawdopodobnie Ściana bezskutecznie próbował zaprosić mnie do tańca. Ktoś tam obok mnie tańczył, nie wiedziałam, że był to Ściana i jego przećwiczony przed imprezą ruch godowy. Miałam nadzieję, że to w końcu jakiś podmuch wiatru w dusznym i zatłoczonym klubie.

Na zewnątrz zaczepia nas grupka facetów w obciachowych koszulach w kratę, z jeszcze bardziej obciachowymi twarzami i najbardziej obciachowymi tekstami wieczoru. Koleżanki uśmiechają się i droczą, kiedy wyrywa mnie z zamyślenia głos:
- Ona nam nie powie gdzie się wybierają.
- Słucham? - Wywracam oczami.
- Jesteś z tych wrednych dziewczyn. Stoisz i robisz miny.
- Aha. - Wywracam oczami.

Nagle dociera do mnie, jak bardzo gardzę każdym mężczyzną w odległości 4 kilometrów ode mnie. Uświadamiam sobie, że oni wszyscy o tym wiedzą.

Marzył mi się powrót do domu, marzyło mi się, aby ktoś w tym domu na mnie czekał, chwycił mnie w ramiona i powiedział, że nie jestem wredna, lecz przepełniona słodyczą i kobiecym wdziękiem. Że nikt, tylko ja tak uroczo i że delikatnie, tu i teraz, najmocniej, miło.

Obejmuję z czułością kubek porannej zielonej herbaty, otulona miękkim szlafrokiem, całowana przez spokojne dźwięki muzyki. Nie potrzebuję niemiłych słów, nieodpowiednich ludzi, złych opinii.


(źródło: leopardheels.blogspot.com)

3 komentarze:

  1. Z przypadku trafiłem na tego bloga, z przypadku też postanowiłem przeczytać posta. Czemu nie? Nudzi mi się. Lubię szukać inspiracji w takich chwilach. Znalazłem ją.
    Nie wiem na ile jest to wymyślona historyjka, a na ile prawdziwa. Przyjmuję, jednak że prawdziwa i opisuje dokładnie przeżycia autorki tekstu.

    Życie w dzisiejszych czasach jest bardzo przewrotne. Coraz mniej jest tej prawdziwej miłości, coraz więcej pożądania, seksu i przypadkowych perspektyw na życie, powstałych w wyniku również "przypadkowych ciąż". A napewno w drodze braku odpowiedzialności. Nie powiem, że ganię autorkę tego tekstu za sposób bycia. Nie. Podziwiam za to, że w gąszczu społeczności, w którą dawno zwątpiłem, znalazł się taki wyjątkowy promyk nadziei. To daje wiarę w ludzi, że są osoby odrealnione od dzisiejszej rzeczywistości, a jednocześnie będące dalece bardziej prawdziwe w swoim byciu.

    Nie chcę wylewać jakichś swoich prywatnych smutków, to też krótko nakreślę, że pomimo swojego 3 letniego związku, nie udało mi się zatrzymać tej, która wybrała życie podyktowane "seksem", "nową modą", "chamstwem" przysłowiowym "buractwem". Od tamtego czasu, czasu w którym zostałem sam, zaprzestałem dalszej wiary w cnoty takie jak miłość, oddanie itp. Gdybym dał sobie rękę uciąć, już bym jej nie miał. Może to i lepiej. Może bycie samemu jest wygodniejsze choć bardziej szare i smutne. Ciężko mi dokładnie określić swoje stanowisko na ten temat. Jedno jest pewne, tekst wyrównał moje pojmowanie rzeczywistości razem z goryczą, która ciągnęła się za mną od bardzo dawna.

    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Filipie, dziękuję za ciepłe słowo. Przykro mi z powodu Twoich przeżyć, równocześnie chciałabym zaznaczyć, że kobieta, która zamiast miłości wybrała zabawę, zwyczajnie do tej miłości nie dojrzała. Byc moze przyjdzie ba to jeszcze czas, a wtedy (jeśli los tak zdecyduje), traficie jeszcze ba siebie. Jeszcze raz dziękuję za komentarz i ciepło pozdrawiam.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń